sobota, 26 listopada 2016

Cuda na kiju, czyli jak upiec Pumpkin Pie z Pinterest na Thanksgiving

Jakoś tak się złożyło, że w USA bardzo rozwijam swoje kulinarne umiejętności. Co tam, że gotuję... ja również (!) piekę. Zapewne to przez Alę, bo przecież dla dziecka wszystko, ale jest też to również zasługa amerykańskich wynalazków o dłuuugim składzie. Zwykłe chrupki kukurydziane dla dzieci renomowanej firmy mają w sobie cukier, sól i inne dziwne ulepszacze, że aż strach samemu skosztować, a co dopieru dziecku dać.



Co ciekawe, pieczenie, które w Polsce było dla mnie czynnością znienawidzoną, zaczęło mi w USA nawet wychodzić. Alicja uwielbia ciasteczka dyniowe, mój mąż zachwyca się owsianymi przekąskami, a dla sąsiadki numerem 1 jest kopiec kreta, który zdarzyło mi się kiedyś zrobić 3 razy w ciągu 1 tygodnia. I wszystko to bez grama cukru! Osobiście jestem jednak dumna z toru na 1 urodziny Alicji.


Chociaż nie od razu było łatwo - przede wszystkim pierwsze ciasto to była prawdziwa zagadka, bo jak ten polski przepis dopasować do amerykańskich produktów... Wszystko inaczej mierzone (masło na funty, mleko na uncje, cukier na cup'y, a blacha na cale) i tradycyjna polska szklanka nie ma już zastosowania. Ponadto, brakuje takich składników jak budyń w proszku (tylko pudding ekspresowy), olejek waniliowy, czy margaryna Kasia, ale za to można kupić masło solone i niesolone ;) Po rozwiązaniu wielu przepisów-rebusów mam już pewne doświadczenie w przekładaniu polskich przepisów na amerykańskie warunki. Jednak z przepisami amerykańskimi dopiero zaczynam.



W czartek był Thanksgiving, czyli Święto Dziękczynienia. Rodówód tego święta nawet samym Amerykanom sprawia kłopot. Święto to nawiązuje do protestanckich Pielgrzymów, którzy pod koniec roku 1620 przybyli do Ameryki i spotkali się z pomocą Indian, dzięki którym przeżyli ciężką zimę. Na pamiątkę tego wydarzenia i w podziękowaniu za plony ustanowiono święto jedzenia. Króluje oczywiście indyk (podany z ziemniacznym puree i sosem żurawinowym) i to najlepiej upieczony w całości.  Na szczęście ta wątpliwa przyjemność pieczenia indyka ominęła mnie w tym roku, ponieważ dostaliśmy zaproszenie na pyszny obiad. W udziale przypadło mi jednak przygotowanie deseru. Jak Thanksgiving to oczywiście tradycyjny Pumpkin Pie, czyli tarta dyniowa... ciasto tak mało popularne w Polsce, że przepisów właściwie nie ma. Zrobiłam więc to, od czego zaczyna każda nowoczesna amerykańska pani domu, czyli poszukania inspiracji na Pintereście. 


Pinterest, czyli aplikacja, która w Polsce jest znana (choć osobiście w Polsce się z nią nie spotkałam), a tutaj jest właściwie obowiązkowa. Każdy ma swoje tablice i przypina piny. Taka sytuacja: chcesz znaleźć fajny przepis na ciasto, szukasz, ale żaden nie podoba ci się dostatecznie, więc stwierdzasz, że zrobisz kombinację znalezionych przepisów. Zostawiasz sobie 5 zakładek w przeklądarce, z których chcesz skorzystać. A co jeżeli ciasto będziesz robić za tydzień? Trzymasz te zakładki otwarte przez tydzień (ja tak często robiłam) albo zapisujesz sobie w ulubionych. Teraz masz dużo lepsze rozwiązanie - Pinterest. Robisz sobie tablicę, przypinasz te przepisy i w każdej chwili masz je dostępne - na telefonie, tablecie, komputerze. Jednym zdaniem - narzędzie warte zainstalowania, bo ułatwia życie. Ponadto, Pinterest to niesamowita kopalnia pomysłów, inspiracji, artykułów, przepisów i ... uwaga! pochłaniacz czasu.

Wpisuję w Pintereście "Pumpkin Pie recipe" i proszę - bogactwo wariancji, zdjęć, przepisów...


Po zdjęciach wnioskuję, że przepis będzie składał się z dwóch części - jeden na kruche ciasto (pewnie mąka, masło, może jajka), drugi na masę wewnątrz, więc oczyma wyobraźni widzę już dynię w piekarniku. Pewnie trzeba będzie najpierw przygotować kruche ciasto i oczywiście je zamrozić, więc rezerwuję na przygotowanie jakieś 2h. I tutaj wielkie zdziwienie... Przepisy zaczynają się zazwyczaj od... kup nieupieczony crust pie 9 cali. O! A puree z dyni weź z puszki i to najlepiej firmy Libby's. Czas przygotowania: 20 minut. To się nazywa ekspresowy deser!

No dobrze, a jak ktoś chce być ambitny i przygotować wszystko od podstaw? Zaczynam szukać przepisu na tartę, czyli crust pie i proszę... składnik, o którym się nawet fizjonomom w Polsce nie śniło! Vegetable shortening, czyli specjalny tłuszcz do robienia ciast, które nie mają być elastyczne. Skład brzmi groźnie: soybean oil, fully hydrogenated palm oil, palm oil, mono and diglycerides, tbhq and citric acid (antioxidants). Co to jest TBHQ i czy nie można po prostu użyć masła?

Zaraz mi się przypomina przepis na cukinię w cieście naleśnikowym, który dostałam od sąsiadki. Moje polskie wyobrażenie podpowiadało mi po prostu zrobienie ciasta na naleśniki. Ale nie w USA. Tutaj jest cudowny: Bisquick Pancake Mix! A co jest głównym składnikiem tej tejamniczej mikstury? Mąka! Użyłam mąki i smakowało równie wyśmienicie.

A dyniowe efekty? Akceptowalne jak na pierwszy raz...


Choć mogło być jak w tytule...

photo by Leah Bergman







poniedziałek, 27 czerwca 2016

San Francisco w ogniu!

Sytuacja 1

21.00, Ala niedawno zasnęła po długich męczarniach... Cieszymy się, że w końcu będziemy mieć trochę czasu na odpoczynek. I własnie wtedy to... przeraźliwy, przewiercający mózg dźwięk. Dźwięk, w którym nie da się wytrzymać - ALARM POŻAROWY! Alicja oczywiście budzi się z płaczem, trzeba ją uspokajać. Szybko się ubieramy, wychodzimy na korytarz - dużo sąsiadów. Alarm przestaje dzwonić - okazuje się, że włączył się przypadkowo. Wracamy i ... do 1 walczymy, aby Alicja znowu zasnęła.... Ehhhh

Sytuacja 2

Sobota. Szymon niedawno poszedł z Alicją na spacer. Jedyny dzień w tygodniu, jedyne 3h tylko dla siebie. Robię sobie kawkę, do tego zdrowe ciasteczko, układam się na kanapie z książka - teraz będzie relaks! Zapomnij! ALARM POŻAROWY! Pakuję w biegu najpotrzebniejsze rzeczy i obiecuję sobie, że sporządzę listę, co w ogóle w takim biegu powinnam zabrać: ciepłe ciuchy, portfel, komórka, może komputery? W myślach cieszę się, że Alicja jest na spacerze i nie musi słuchać tego wycia. Wybiegam na ulicę - stoi tam już całkiem spore grono sąsiadów. Zaraz przyjeżdża straż pożarna. Strażacy obchodzą budynek, a ja piszę smsa do sąsiadki, czy na pewno pies jest z nimi, a nie w domu. Okazuje się, że jednak został sam, bo sąsiedzi akurat są na siłowni. Pędzą zdyszani do domu, bo pożar, bo w takim hałasie to nawet pies nie jest w stanie wytrzymać. W momencie gdy dobiegają - straż pożarna wyłącza alarm. Pytam co się stało? "Pewnie ktoś spalił obiad" żartuje sobie strażak... Super! A ja mam relaks na ulicy.


źródło: www.spartanerv.com

Sytuacja 3

No tutaj to już przesada! Sobota, 8.40. Historyczny mecz. Polska doszła do 1/8 w Euro 2016. Dogrywka kończy się remisem i czekamy na rzuty karne. No to teraz będą emocje! Emocje są jednak nieco inne. ALARM POŻAROWY! No żesz to! Pakujemy się (teraz już zgodnie z listą), Alicja zaczyna płakać, bo dźwięk przeszywa naprawdę wszystko. Opatulamy ją kocem i zbiegamy po schodach. Większość sąsiadów (jak nie wszyscy) dzieci nie mają, więc wstać wcześnie nie muszą, co oznacza piżama party na ulicy. Standardowa procedura - przyjeżdża straż pożarna, obchód, alarm zostaje wyłączony (tym razem jakieś mieszkanie, gdzie nikogo nie było). Oczywiście procedura trochę trwa, więc jak wracamy to już po karnych. Dyskusja w studiu, ale że studio w USA to emocji nie widać. W końcu pokazują uśmiechniętego Lewandowskiego. Wow! Wygraliśmy! Tylko szkoda, że karnych nie widzieliśmy :/

To tylko niektóre sytuacje tego typu. Alarm pożarowy włącza się średnio raz na 2 tygodnie zapewniając mieszkańcom budynku dodatkowe atrakcje. Zawsze w najmniej odpowiednim momencie! A dlaczego tak się dzieje? Powody są dwa.

Po pierwsze - w naszym budynku instalacja przeciwpożarowa jest jakoś niesamowicie czuła. Każdy ma w mieszkaniu 2 czujki. Jedna wewnętrzna, która wygląda tak:


i daje znać, czy ten alarm to czasem nie u nas. Jej wyjątkową wrażliwość odczuliśmy już na własnej skórze. Wieczór. Ala śpi, a ja piekę bułki. Uchylam na chwilę piekarnik, a tu nagle przeraźliwy sygnał, dioda mrugająca na czerwono oraz kobiecy głos dobiegający z czujki: "FIRE, FIRE". Co tu robić? Jak nie przenieść tego alarmu na cały budynek, aby kolejny głośniczek sygnalizujący pożar w całym budynku nie zaczął dotkliwie przypominać wszystkim o swoim istnieniu?



Tu również mamy już teraz (bo to nie raz się piecze bułki, burgery, czy co innego) dobrze opracowaną procedurę  - otwiera się okna, włącza wentylator w mikro-kombo-falówce, wentylator w korytarzu i dalej ręcznikiem machać koło czujki. A jak już się wie - to i czujkę można zasłonić ;)

Drugi powód - te wszystkie domy, domki, budynki w San Francisco są zrobione głównie z drewna. Z zewnątrz ciężko się domyślić, ale jednak...




Powód: trzęsienia ziemi, które mogą w San Francisco wystąpić (ostatnie były w 1906 i 1989 roku). Takie budynki z drewna to podobno od razu się nie zawalą i mniej krzywdy człowiekowi zrobią. Budownictwo "w razie trzęsienia" pociąga za sobą określone konsekwencje, z którymi człowiek boryka się na co dzień. Ściany są cienkie jak z dykty, a tak naprawdę to dykty są 2, a w środku drewniane belki - studs. Rozłożone są co 16 cali, czyli ok 41 cm [te jednostki, grrr]. Jest nawet specjalne urządzenie do ich wykrywania. Jest to stud detector i przydaje się, gdy chcesz na przykład powiesić ciężki telewizor lub półkę. Musisz się wwiercić w stud, bo inaczej wszystko runie (choć i tak dziwię się, że te drewniane belki wystarczą). Jest też lepszy sposób na znalezienie tych studs, który Szymon znalazł na forum i dzielnie stosuje. Wystarczy magnes - w każdej belce są grube gwoździe i magnes prawdę Ci powie.



Ponadto, sufity/ podłogi też nie zdumiewają grubością. Wykładzina podłogowa ma nieco zagłuszyć hałasy, ale i tak można usłyszeć dokąd twój sąsiad z góry idzie.

Podsumowując, dźwięk Straży Pożarnej to najczęstszy dźwięk, który słyszymy w San Francisco, choć pożaru jeszcze nigdy nie widzieliśmy. A gdy raz zapytałam strażaka, czy alarm był fałszywy, usłyszałam jedno - alarm był prawdziwy, tylko pożaru nie było. I to cała prawda na ten temat.









sobota, 11 czerwca 2016

Piaskowe $$$

Niektóre angielskie określenia podobają mi się szczególnie, na przykład złożenia zawierające "lady": ladybug czyli "pani owad" to biedronka, lady-killer, czyli "zabójca kobiet" to kobieciarz oraz inne jak catfish, czyli "ryba kot" dla suma.

Równie "urocze" są nazwy tych muszli (a właściwie zwierzątek), o których w Polsce nigdy nie słyszałam, a na pobliskiej plaży Ocean Beach można je spotkać na każdym kroku. Nazywane są sand dollars ("piaskowe dolary"), sea cookies ("morskie ciasteczka"), sea biscuits ("morskie biszkopty") albo pansy shells ("muszle bratki"). Wszystkie te nazwy oddają ich charakter - są okrągłe i płaskie, a zatem wyglądem przypominają monety lub ciasteczka; mają też piękny wzór w kształcie kwiatka bratka. Na plaży trudno znaleźć całą nienaruszoną muszlę, ale Alicja taką właśnie dostała (poniżej zdjęcia).





Okazuje się, że te piękne muszle należą do zwierzątek z rodziny jeżowców. Charakterystyczny kwiatek z przodu muszli umożliwia im wymianę gazową. Otworki z przodu, w środku kwiatka to nic innego jak usta Piaskowego Dolara, a środkowy otwór z tyłu to jego ... cztery litery. 

Żywe organizmy zupełnie nie wyglądają tak jak na zdjęciu - nie są tak wybielone słońcem, a ich muszla pokryta jest drobniutkimi kolcami z włoskami, które umożliwiają im poruszanie się po dnie morskim, gdzie zazwyczaj żyją sobie spokojnie w gromadach. Dla ciekawskich polecam filmik pokazujący żywego Piaskowego Dolara.




Ciekawostką jest (źródło: Wikipedia), że Piaskowe Dolary w samoobronie przed drapieżnikami potrafią się sklonować. Odkryli to biolodzy całkiem niedawno, bo w 2008 roku. A nam nie pozostaje nic innego jak odkryć jeszcze Sand Dollar Beach - plażę pomiędzy San Francisco i Los Angeles. Tam to dopiero muszą być okazy!


P.S. Odnośnie mojego ostatniego posta o łazience - zapytałam i już wiem jak Amerykanie spłukują wannę! Odpowiedź znajdziecie na samym końcu posta.









piątek, 3 czerwca 2016

Bathroom vs. łazienka

Myjąc wannę zawsze zastanawiam się nad jednym - jak Amerykanie ją spłukują? Kto był kiedykolwiek w Stanach wie, że łazienki amerykańskie jednak nieco różnią się od tych europejskich. Na szczęście nie ma dziur w podłogach zamiast muszli klozetowych jak to bywało, gdy studiowałam na Ukrainie, ale jednak są pewne zauważalne różnice. Już zwiedzając zachodnie wybrzeże prawie 4 lata temu (i tutaj szczególne pozdrowienia dla Magdy i Pawła - naszej wesołej ekipy) przekonaliśmy się, że hotelowe i motelowe łazienki są bardzo do siebie podobne - mają pewien amerykański styl. Mieszkając teraz w San Francisco i sprzątając nasz bathroom dostrzegam jednak jeszcze jeden aspekt - praktyczny.



Powyżej przykładowe łazienki hotelowe, a poniżej kilka przykładów  łazienek domowych z losowych ogłoszeń wynajmu mieszkań w San Francisco znalezionych na stronie https://sfbay.craigslist.org/search/apa. Craiglist to serwis podobny do polskiego Gumetree, ale o tym zapewne jeszcze kiedyś napiszę, ponieważ wynajem mieszkania w SF i aplikacje dot. wynajmu to kolejny ciekawy temat na post.





Łazienki w naszym bloku (wszystkie takie same, a przykładowa - na ostatnim zdjęciu) są chyba najbardziej europejskie, ale wśród wszystkich da się zauważyć pewne różnice w stosunku do łazienki polskiej:

1. Wanna

Łazienka w amerykańskim stylu koniecznie musi posiadać wannę z bardzo charakterystycznym prysznicem wystającym ze ściany - nieregulowanym i zazwyczaj bez słuchawki (!). Ponadto, ze ściany wystaje również kran w często fantazyjnym kształcie. Wodę uruchamia się zazwyczaj pokrętłem odkręcanym w przeciwną stronę do ruchu wskazówek zegara. Uwaga! najczęściej nie reguluje się ciśnienia wody, więc od razu buch i woda leci pełną parą. Aby uzyskać wodę ciepłą należy znacznie przekręcić  pokrętło pomiędzy godziną 9 a 12. Podsumowując - nie da się uzyskać strumyczka ciepłej wody. Jest albo strumyczek (choć taki już bardziej rwący strumień) wody zimnej albo potok wody ciepłej/ gorącej.


Nawiązując do braku słuchawki prysznicowej - cały czas jest to dla mnie problem, o którym dość dotkliwie przypominam sobie za każdym razem gdy myję wannę. Pryskam środkiem czyszczącym, potem gąbeczka i ooo... jak to wszystko teraz spłukać? Ratuję się wiaderkiem i podczas tej czynności wciąż zastanawiam się jak miliony Amerykanów sobie z tym radzi...

Jedyne co mi się w tej wannie podoba to funkcjonalne sitko - łatwe w czyszczeniu i zapobiegające zapychaniu rur.



Jak jest wanna z prysznicem to koniecznie musi być zasłonka prysznicowa. I tutaj już można poszaleć z kolorami, wzorami i haczykami. W każdej łazience inna, choć króluje kolor biały.

Samodzielne kabiny prysznicowe są dużo mniej popularne niż w Polsce.

2. Kafelki

W  Polsce kafelki zazwyczaj pokrywają całą łazienkę - w USA można je spotkać raczej tylko przy wannie i często są to kafelki "oszukane", czyli plastikowa płyta ze żłobieniami imitującymi fugi, aby użytkownik myślał, że to prawdziwe kafelki. Wystarczy zapukać i wszystko jasne!

4. Półki

Nad wanną przydaje się półka na kosmetyki.. i tutaj można znaleźć ciekawe rozwiązania, które nie wymagają interwencji narzędziowej i naruszenia tych pięknych, "oszukanych" kafelków. Rozwiązanie 1 - półka "przyprysznicowa" - zawieszasz na ten wystający kikut u góry i już.


Rozwiązanie 2 - zakupione przez nas - półka rozporowa pomiędzy wanną i sufitem. 



3. Toaleta

Sedes w USA = kłopot. W Polsce naciskamy spłuczkę i czysta woda ze spłuczki wypycha zanieczyszczoną. W USA woda brudna jest zasysana, a dopiero potem toaleta wypełnia się czystą wodą. Ten kłopotliwy wynalazek powoduje, że amerykańskie toalety mają tendencję do częstego zapychania się. Również my doświadczyliśmy już takiej wątpliwej przyjemności. Szymon przepchał wówczas toaletę za pomocą... dmuchanej gitary! Nie pytajcie dlaczego i skąd ją mieliśmy. Gitara wyrzucona, a na wszelki wypadek zakupiliśmy plunger, czyli pompkę do przepychania - oczywiście opatentowaną (podobnie jak ten zwykły ziemniak, o którym pisałam wcześniej)!



4. Umywalka

Najczęściej spotykana jest umywalka podblatowa. Blat zazwyczaj jest kamienny i nie ukrywam, że jest to rozwiązanie funkcjonalne i łatwe w czyszczeniu.

5. Szafki

W wielu amerykańskich filmach jest motyw wyciągania lekarstw ze specjalnej szafli w łazience. Nawet nazwa tej szafki to sugeruje (Bathroom Medicine Cabinet with Mirrors). U nas również jest takowa zanurzona w ścianę płaska szafka z lustrem. Zazwyczaj szafka taka znajduje się nad umywalką (choć u nas wyjątkowo z boku) i pewnie lekarstw tam nikt nie trzyma... Ponadto, obowiązkowo w bathroom powinna być duża szafka pod umywalką na wszystko inne, co się do płaskiej szafki u góry nie zmieściło.



6. Włączniki i kontakty

Oczywiście w łazience nie może zabraknąć typowo amerykańskich prostokątnych kontaktów i włączników. O ich rodzajach i wyglądzie postaram się napisać w innym poście, a w tym jedynie wspomnę 2 fakty. Amerykańska wtyczka suszarki do włosów ma dodatkowe zabezpieczenie - nie wystarczy jej włożyć do gniazdka, ale należy również wcisnąć czerwony guzik "Reset". Co do włącznika to u nas jest fotokomórka co jest bardzo dobrym rozwiązaniem biorąc pod uwagę liczbę wejść do łazienki.




Podsumowując i patrząc na te wszystkie zdjęcia łazienek u góry ma się wrażanie, że wszystkie są zrobione według pewnego szablonu i są bardzo do siebie podobne. Ostatnio nawet zastanawiałam się dlaczego tak jest i doszłam do wniosku, że powodem może być fakt, że jednak zdecydowana większość mieszkań jest przygotowywana pod wynajem (w USA, a zwłaszcza w San Francisco, gdzie ceny nieruchomości są okrutnie wysokie - mieszkania się raczej wynajmuje niż kupuje) i nie ma motywacji właścicieli, aby wystrój był bardzo oryginalny.


[Edit] Dowiedziałam się jak niektórzy radzą sobie z myciem wanny! Przecież to takie proste... Pryskasz środkiem czyszczącym, gąbeczką przecierasz wannę i "oszukane" kafelki i czekasz, a potem... rozbierasz się i w trakcie brania prysznicu manewrujesz tym ruchomym kikutem prysznica próbując spłukać pianę. No dobra - wolę wiadro ;)






czwartek, 31 marca 2016

Wielkanoc po amerykańsku, cz. 2

Dla przeciętnego Amerykanina, który jest osobą niewierzącą, o czym pisałam już w cz.1, Wielkanoc, czyli Easter to jak określiła nasza sąsiadka "małe święto" i bardziej kojarzy się z polowaniem na jajka niż Zmartwychwstaniem Jezusa Chrystusa. W USA jest to święto jednodniowe, ponieważ celebruje się jedynie niedzielę, ale tak naprawdę żaden dzień nie jest wolny od pracy, gdyż nie jest to święto państwowe. W niedzielę można normalnie zrobić zakupy lub iść do fryzjera, bo wszystkie sklepy i punkty usługowe są otwarte. Poniedziałek Wielkanocny jest tutaj dniem roboczym, w przeciwieństwie do Niemiec gdzie mieści się oddział firmy Szymona - tam zarówno Lany Poniedziałek, jak i dodatkowo Wielki Piątek są dniami wolnymi od pracy.


Pracowanie w święta w USA powoli przestaje już nas dziwić, ponieważ w USA nawet w oficjalne święta państwowe, jakim był np. Presidents Day (obchodzony w 3 poniedziałek lutego na cześć dwóch Prezydentów: Lincolna i Waszyngtona) normalnie pracowali kurierzy i otrzymaliśmy przesyłki z Amazonu.

Jak już wspominałam w cz.1, w USA nie ma tradycji świecenia pokarmów. Nie ma również Śmigusa-dyngusa i zwyczaju polewania się wodą. Nie ma też dzielenie się jajkiem i składania sobie życzeń. A co jest?


Podobnie jak w Polsce są pisanki, ale tutaj jest dodatkowo (chociaż w  Polsce w niektórych rejonach też funkcjonuje ten zwyczaj) Easter Egg Hunt, czyli polowanie na jajka. Jest to zabawa  dla dzieci polegająca na szukaniu pisanek pochowanych przez rodziców w domu i ogrodzie. Dziecko, które odnajdzie pomalowane jajka otrzymuje od Wielkanocnego Króliczka koszyczek pełen smakołyków, owoców i drobnych upominków. Nawiązując do poprzedniego posta - taka zabawa ma miejsce również po mszy w pobliskim Kościele Świętej Anny.




Odnośnie smakołyków związanych z Wielkanocą to zauważyłam, że bardzo popularne są tutaj pianki Marshmellow w kształcie króliczków i kurczaczków.


Z jajkami związany jest również Easter Egg Roll, czyli toczenie przez dzieci jajek wielkanocnych po trawniku. Zabawa ta odbywa się w poniedziałek w Białym Domu i jest prowadzona przez Parę Prezydencką.


Podczas ostatniej Święconki w Polsce pamiętam jak ksiądz pytał dzieci co powinno być w koszyczku i bardzo ostro zareagował na Wielkanocnego Zająca - że to świecki symbol, nie związany z Wielkanocą, że pochodzi z Niemiec i został stworzony tylko po to, aby zwiększyć obroty sprzedaży czekolady.  W USA Easter Bunny, czyli Wielkanocny Króliczek (a nie poprawnie Zając) jest właściwie symbolem Wielkanocy. Podobnie jak w Polsce - przynosi on dzieciom prezenty.

W USA istnieje jeszcze jeden zwyczaj - słynna nowojorska Parada Wielkanocna, która przechodzi Piątą Aleją. Uświetniają ją specjalnie przygotowane na ten dzień Wielkanocne Kapelusze (Easter Bonnet). Zdjęcia z tegorocznej parady można zobaczyć tutaj.

Pamiętacie Walentynkowy Dom? Zagadka wyjaśniona! Jego właściciele po prostu mają w zwyczaju ozdabiać swój dom przy każdej okazji :) Również w Wielkanoc zafundowali przechodniom wrażenia wzrokowe.



Podsumowując - ma się wrażenie, że Wielkanoc w USA to typowe święto komercyjne, w ogóle nie związane z Wielką Nocą, podczas której Zmartwychwstał Pan Jezus.

My staraliśmy się jednak spędzić święta po polsku, czyli w Wielką Sobotę była tradycyjna Święconka w polskim kościele, a w niedzielę Wielkanocne śniadanie, na którym zagościły polskie wędliny zdobyte w Polskich Delikatesach Seakor. Prawdziwy polski rzeźnik od 3 pokoleń i bogactwo polskich produktów!



Podczas świętowania nie zabrakło jednak amerykańskich elementów, bowiem w niedzielę zostaliśmy zaproszeni przez sąsiadów na Easter Brunch, czyli coś pomiędzy Wielkanocnym śniadaniem, a obiadem rozpoczynającym się o godzinie 13. Był to rodzaj spotkania znajomych (w naszym przypadku było to 10 osób, niespełna 11-miesięczna Alicja oraz 2 psy) uświetnionego bardzo dużą ilością przepysznego jedzenia. Nasza sąsiadka przygotowała tarty na ciepło, jajka z majonezem, sałatki i w specjalnym sklepie zakupiła dużo szynki, która nie jest dostępna w pobliskich sklepach. Ja przygotowałam deser, czyli był też tradycyjny polski akcent - mazurek oraz babka.







Wielkanoc po amerykańsku, cz. 1

Święta Wielkanocne za nami, więc pora opisać różnice pomiędzy spędzaniem tych świąt w Polsce i USA. Jako, że Wielkanoc jest świętem chrześcijańskim - w tym poście opiszę  różnice pomiędzy polskim a amerykańskim kościołem katolickim oraz obrzędami w tych kościołach. Kolejny post będzie bardziej świecki. 


Jak wynika w powyższej tabeli większość Amerykanów to ludzie niewierzący, natomiast wśród wierzących największa część, czyli tylko 16,6% całości (!) stanowią Katolicy. Różnice pomiędzy kościołem polskim i amerykańskim opiszę na podstawie Kościół Św. Anny w Sunset. Jest to najbliższy nam kościół katolicki i jak słyszałam od lokalnych jest on "bardzo stary", ale tak naprawdę ma 110 lat, co na polskie warunki nie wydaje się dużo. Kościół Św. Anny jest wielki i ma niezliczoną liczbą ławek, ale w trakcie niedzielnej mszy świętej wierni zapełniają może 15% dostępnych miejsc siedzących. Msza Wielkanocna była wyjątkiem i wówczas ok. 50% ławek było zajętych, czyli dość nieliczni są tutaj "praktykującymi" Katolikami.





Przy wejściu do kościoła wzrok przykuwają stoliki z dość grubymi książkami opatrzonymi tytułem "Breaking bread". Jest to rodzaj skróconego brewiarza, gdzie wierni znajdują czytania, Ewangelię, i psalmy na każdą niedzielę i święto. Ponadto, książki te zawierają również pieśni liturgiczne, dlatego teksty pieśni nie są wyświetlane za pomocą rzutnika jak ma to miejsce w polskich kościołach, ale na tablicy wskazywane są jedynie numery pieśni. W ławkach są specjalne "kieszonki" pozwalające odłożyć taką książkę. Moim zdaniem, istotne jest, że "Breaking Bread" bardzo pomaga obcokrajowcom w zrozumieniu mszy po angielsku.


Sam przebieg mszy świętej nie różni się właściwie od polskiej, ale na pewno bardziej zaangażowani są Parafianie. Zarówno Pismo Święte, jak i wprowadzenie dotyczące przebiegu mszy czytane jest przez Wiernych. To Wierni przynoszą zawsze dary oraz zaopatrzeni w koszyki na bardzo długim kiju zbierają na tacę (i to 2 razy). To wyznaczeni Wierni również, oczywiście razem z księdzem (a właściwie Pastorem), rozdają komunię świętą, przy czym zasadnicza różnica jest taka, że komunia podawana jest na ręce. 


Katolik nie może być śpiochem, bo właściwie nie ma tutaj mszy wieczornych. Msze codzienne są o 6.30 i 8.45, a niedzielne o 7.30, 9.00 i 10.30. Wyjątkiem jest msza niedzielna sprawowana w sobotę o 17.00. W związku z wielokulturowością jaka tu panuje w większości kościołów są odprawiane również specjalne msze w językach innych niż angielski. Msze święte w języku polskim odbywają się w każdą niedzielę o 10.30 w Kościele Narodzenia Pańskiego w Centrum. W najbliższym Kościele Św. Anny Pastorem jest Chińczyk i w niedzielę o godzinie 12.00 sprawowana jest msza po chińsku, o czym mieliśmy okazję się przekonać. Uczestniczenie w chińskiej mszy zaliczam do dość dziwnych doświadczeń.


Przed wejściem do głównej części kościoła jest specjalnie wydzielony przedsionek, który oprócz funkcji informacyjnej (są tutaj tablice ogłoszeń) spełnia bardzo ważną rolę - po każdej niedzielnej mszy świętej w miejscu tym odbywa się poczęstunek dla wiernych (kawa, herbata, ciastka - co niedzielę sponsoruje inny sklep). Po mszy, w drzwiach do przedsionka staje Pastor, aby uścisnąć rękę i porozmawiać z Wiernymi.

Wracając do Wielkanocy i różnic w obrzędach związanych z tym świętem warto wspomnieć jeszcze o Wielkim Poście i Środzie Popielcowej, która go rozpoczyna. W USA (i innych krajach anglojęzycznych) nie sypie się głowy popiołem tak jak w Polsce, ale Pastor (lub wyznaczony Wierny) rysuje popiołem na czole krzyż. 


Jest to widoczny znak wiary katolickiej i w Środę Popielcową zarówno na ulicy, jak i w telewizji można zobaczyć osoby z czarnym krzyżem na czole, nawet kandydatów na Prezydenta (poniżej Jeb Bush).


Polski Wielki Tydzień to tutaj Święty (Holy) Tydzień, ale co ciekawe jest Święty Czwartek i Święta Sobota, a Piątek jest Dobry (Good Friday). Rozpoczyna go tradycyjnie Niedziela Palmowa, ale nie zauważyłam, aby przynoszono w tym dniu do kościoła palmy, jak ma to miejsce w Polsce. 

W Wielki, a raczej Dobry Piątek najbardziej zaskoczyło mnie, że są inne Stacje Drogi Krzyżowej niż w Polsce! Okazuje się, że w Polsce stosuje się stacje zapisane w tradycji katolickiej, gdzie tylko 8 stacji ma jednoznaczne odzwierciedlenie w Biblii. W USA stosowane są Biblijne Stacje Drogi Krzyżowej, które w Wielki Piątek 1991 zainicjował papież Jan Paweł II, a w 2007 Papież Benedykt XVI zatwierdził do publicznego odprawiania. Oznacza to, że kościół amerykański idzie z duchem czasu. Przy każdej Stacji Drogi Krzyżowej odśpiewywane są inne pieśni (w Polsce ta sama pieśń) i Wierni czytają z rzutnika modlitwy odnośnie każdej stacji. Nie chodzi się jak w Polsce od stacji do stacji, a głównie siedzi w ławce. Wierni siedzą w ławkach również podczas czytania długich Ewangelii (np. w Niedzielę Palmową lub Wielki/Dobry Piątek).


W Wielką/Świętą Sobotę nie ma święcenia pokarmów, ale na szczęście tradycyjna polska Święconka odbyła się we wspomnianym polskim Kościele Narodzenia Pańskiego i mogliśmy podążyć tam z koszyczkiem.

Niestety, w USA nie jest obchodzony Poniedziałek Wielkanocny. Jest to normalny dzień roboczy i nie ma nawet dodatkowych mszy świętych.


A na koniec ciekawostki ze strony kościoła Św. Anny:
- robiąc zakupy, np. na Amazon.com przez stronę eScript 2.4% wartości Twoich zakupów trafia na konto kościoła bez dodatkowych kosztów dla kupującego (i nie potrzebne wsparcie państwa);
- kościół wskazuje rekomendowane opłaty, i tak za chrzest zapłacimy 75$ na normalnej mszy, 100$ na dodatkowej, a dla nie-parafian dodatkowo +25$, a za ślub: 625$ dla parafian i 725$ dla nie-parafian +200$ depozytu (o wszechobecnych depozytach pisałam już w poście SSN) za rezerwację terminu.